- Marcos, ja już mam
tego serdecznie dosyć! - powiedziałam podniesionym tonem
rzucając ścierką o podłogę.
- Oj Chloe, proszę
Cię. Wiesz, że tacy są klienci, zawsze będą rzucać takimi
tekstami, szczególnie do tak pięknej kobiety, jak Ty. -
Odpowiedział mi niewysoki mężczyzna o hiszpańskiej urodzie.
- Taaaak, powtarzasz mi
to od początku, odkąd tu pracuję i od tych dwóch lat się
trzymam, ale już kończy mi się wewnętrzny spokój. Zobaczysz, że
pewnego dnia coś im odpowiem i wtedy będziesz musiał wyrzucić
mnie z pracy. - powiedziałam zrezygnowana wycierając
blat stolika.
- Tylko na to czekam
złotko. - rzucił z uśmiechem. - A teraz zbieraj się do domu,
jest już późno, a Ty cały ten tydzień harowałaś jak wół
przez tą przerwę na uczelni. Tak więc do domu, gorąca kąpiel,
herbata, komedia romantyczna i spać. - Hiszpan objął mnie zdejmując przy okazji fartuszek z nazwą restauracji „Salsa!”.
Idąc do domu zawsze wybierałam okrężną drogę, aby przez ten czas przemyśleć
czy zrobiłam wszystko, żeby spełnić swoje marzenia. Tym
przemyśleniom zawsze towarzyszyła muzyka w słuchawkach. To był mój olej napędowy, coś co dawało kopa do wszelkich
działań.
Przekręcając klucz w
drzwiach dom już czułam wspaniały zapach grzanego wina i
ciasta czekoladowego. Z kuchni słychać było żywa krzątaninę i
wesoły kobiecy śpiew.
-
Chloe kochanie moje!
- Zza drzwi kuchennych wychyliła się burza ciemno brązowych
loków. Biała bluzka cała umazana czekoladą, spodnie już też
niewiele ukrywając nadawały się do prania. Jednym słowem:
Stephanie. Stephanie Cessford, moja 23 letnia przyjaciółka i
współlokatorka. Razem mieszkałyśmy ze sobą od ponad 2 lat,
kiedy to rodzice moi rodzice z powodu awansu przeprowadzili się do
Dubaju, a ja, niepokorna córka zostałam, żeby wbrew rodzicom spełniać
swoje marzenia. Ze Steph poznałyśmy się w Liceum, razem chodziłyśmy do szkoły, dzieliłyśmy wspólne pasje.
- Hey kochana. Padam na
twarz dzisiaj. Na nic nie mam siły, a jeszcze ten referat na
historię teatru na jutro. Chyba umrę, mówię Ci. Ale czując po
zapachach Ty masz świetny humor. Czyżby Jesse miał dzisiaj wolne?
- zdejmując kurtkę i buty weszłam z torbami zakupów, które zrobiłam w czasie przerwy w pracy.
- Aaaa zgadłaś i
zostaje dzisiaj na noc ! - wykrzyczała mi prosto w twarz brunetka. - Może usiądziesz
z nami, jak już będzie, wypijemy winko, ciacho zrobiłam –
zaproponowała ciesząc się niczym małe dziecko, które dostało
lizaka.
- Dzięki Step, ale
referat sam się nie napisze, zresztą wiesz, że nie jem słodyczy.
Ale małym kubkiem grzanego wina nie pogardzę – dodałam pakując rzeczy do lodówki i szafek. - A teraz lecę się wykąpać
.
Teatr nowożytny,
niesamowicie ciekawy temat na niedzielę po całotygodniowym
zapierdzielu w restauracji. Najważniejsze,
żeby napisać, oddać i mieć święty spokój. Zaczynamy. Oh
Shakespeare, największa duma narodu, oby więcej takich, sarkastycznie dodałam w myślach. Dochodziła godzina 21, Shakespeare
przez cały czas nie dawał o sobie zapomnieć, jednak z owej zadumy
wyrwał mnie dzwonek telefonu. Niczym strzała popędziłam do
szafki na której ładował się mój ukochany Sony.
- Mike, oooo Mike, hey,
jak miło Cię słyszeć! - odebrałam w ciągu sekundy.
- A dzięki mała,
wszystko okay. Wybacz, że tak późno dzwonię, ale wiesz ostatnio
trochę zabiegany jestem i to w sumie przez Ciebie – odpowiedział
mi głos w telefonie.
- Ja wiem, wiem, że
jestem uparta i namolna, ale to przyniesie zysk nam obojgu.
- Dobra, w tym się z
Tobą zgodzę. Jest sprawa do obgadania, ale to musimy się gdzieś
na kawę umówić, bo trochę więcej do opowiadania. Ooo i co do
ostatniego projektu powinnaś już mieć kasę na koncie, więc
sprawdź i nie zapomnij, bo część dla mnie. Jutro premiera w TV.
- dodał mężczyzna chichocząc.
- Okay, okay, już
widzę te sześciozerowe sumy na koncie. Premiera, premierą. Mój
odcinek dopiero za jakieś 7 tygodni, więc poczekamy. A'propos
kawy, co powiesz na środę 19:30 po moich zajęciach tanecznych? -
zapytałam ciekawskim tonem.
- Pasuje, widzimy się
w środę, możliwe, że już będę mieć odpowiedź odnośnie tego
projektu, więc będę pod szkołą. Paaaa – powiedział na jednym
tchu mężczyzna i rozłączył się.
- No to paa Mike –
odpowiedziałam bardziej do siebie niż do rozmówcy.
***
- Pani Chloe Winkler –
starszy siwy mężczyzna rozejrzał się po sali wykładowej jednej
z Londyńskich uczelni – Ooo tam się Pani schowała. Muszę
przyznać, że bardzo niecodzienny i zarazem odważny punkt odnoście
zasług Shakespeare'a na teatr nowożytny. Niestety część
spostrzeżeń jest bezapelacyjnie błędna, dlatego też dostaje
Pani ocenę dostateczną, do poprawy. - odłożył pracę i wziął
kolejną z kupki. - Teraz Pan Frank Munno...
Co za debil, stary świr, zamorduję go gołymi rękoma, kolejna
trója u tego pacana. Pedał. Ciekawe co tam u Steph , niewiele myśląc
wyjęłam z torby czarnego smartfona i połączyłam się na Facebooku
ze Stephanie.
[Chloe: Idziemy dzisiaj na
piwo, nie ma innej opcji ! 14:00 czekam na Ciebie na Barons Court]
[Stephanie: Przyjęłam.
Bez odbioru. Kisses]
Po skończonych zajęciach
wyszłam z uczelni i razem z czekającą na mnie Stephanie
udałyśmy się do baru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz