Witam kochani, bardzo mocno przepraszam, że tyle to trwało. Miałam nadzieję, że uda mi się dodać kolejny rozdział w ramach prezentu świątecznego, ale jak widać, nawet nie jestem blisko tej daty. Studia, praca i wszystko dookoła nie pozwoliło mi na napisanie tego rozdziału wcześniej, mimo iż bardzo się starałam i pisałam go nawet "up in the air". Mam jednak nadzieję, że wciąż czkać na ciąg dalszy i z ciekawością przeczytacie ten i kolejne 3 odcinki. Pozdrawiam was bardzo serdecznie i zapraszam na 27 rozdział.
P.S. Nowy odcinek Starbucks Lovers <3
P.S. Nowy odcinek Starbucks Lovers <3
Buziaki :***
***
- Na pewno nie możesz
jechać? – zapytał po raz wtóry – Lepiej bym się czuł, gdybyś była obok –
powiedział całując mnie w czoło.
- Shanny, wiesz, że nie mogę – odpowiedziałam ze smutkiem w
głosie.
Właśnie siedzieliśmy na kanapie w salonie i czekaliśmy na
Jamiego, który miał zawieźć chłopaków na lotnisko. Cały sprzęt czekał już w
Europie, jedynie ich tam brakowało. Szykował się ciężki okres dla naszego
związku. Pierwsza część trasy po Europie miała trwać niecałe trzy miesiące, 16
koncertów, prawie 90 dni na innych półkulach, coś niewyobrażalnego.
- Wiem robaczku.
Nie mogłam jechać z bardzo prostego powodu – pracy. Przez
teledysk i film w którym zagrałam z Jaredem moja kariera kręciła się w
zawrotnym tempie. Co chwilę dostawałam nowe propozycje, zaproszenia na
przesłuchania, nie mogłam tego zaprzepaścić. To był dopiero początek, dostałam
niesamowitą szansę od losu, a raczej od braci Leto i nie mogłam tego rzucić.
Gdybym zrobiła sobie przerwę i pojechała z chłopakami, nie miałabym do czego
wracać, musiałabym zaczynać na nowo. Jamie przyjechał zaraz po tym, zabrał
walizki Shannona i czekał w samochodzie. Nie mogliśmy przestać się żegnać, było
mi naprawdę cholernie ciężko go puścić, ale gdy do domu wparował młodszy Leto,
który właśnie podjechał taksówką, krzycząc, że nie zdążą na samolot, a już raz przebukowali
bilety, musieliśmy skończyć. Jared podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
- Miej na niego oko, proszę. – wyszeptałam.
- Nie martw się, za rękę nie będę go trzymać, ale nie masz
się co obawiać. Chloe, on cię kocha.
***
Był 24 listopada, święto dziękczynienia. W tym roku miałam
je spędzić z Constance, zaproszenie dostałam jeszcze, jak chłopaki byli w LA.
Byłam niezwykle podekscytowana tym dniem, pierwsze święto dziękczynienia w moim
życiu. Właśnie wróciłam z Nowego Jorku, gdzie przez trzy tygodnie odbywał się
plan zdjęciowy do nowego filmu i próby do broadwayowskiego spektaklu, w którym
brałam udział. Chciałam trochę odpocząć, posiedzieć w spokoju, zjeść dobre,
domowe jedzenie i zrelaksować się w rodzinnym gronie. Od samego rana byłam na nogach, najpierw
poszłam do sklepu, żeby kupić wszystkie potrzebne składniki na dyniowy sernik z
orzechami pekan, który zadeklarowałam, że upiekę. Nie byłam w tym najlepsza,
mama z reguły w ogóle nie piekła, ani nie gotowała, wszystko było mrożone lub
na wynos. Z dziadkami nie miałam kontaktu, więc od nich też nie mogłam się tego
nauczyć, później polegałam na mojej przyjaciółce. W Londynie to Stpeh była
osobą, która przebywała w kuchni non-stop i co chwilę wypróbowywała nowe
przepisy i świetnie jest to wychodziło. W sklepie oprócz produktów do pieczenia
kupiłam również czerwone wino i cudnie pachnące świeczki. Przed wyjazdem
Shannona przygotowaliśmy również wspólne zdjęcie, o które Constance prosiła od
niepamiętnych czasów i oprawiliśmy je w ramę, pasującą do mebli w salonie. Na
ten dzień wybrałam czarną bluzkę bez ramiączek oraz wzorzystą ołówkową spódniczkę. [CHLOE - OUTFIT] Po powrocie i zrobieniu ciasta wyszykowałam się, zapakowałam wszystko do Range
Rovera i po 45 minutach byłam u mamy Leto.
- Chloe, dziecko moje, tak się cieszę, że cię widzę, tyle
tygodni – powitała mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Witaj Connie, też się strasznie stęskniłam, brakowało mi
naszych czwartkowych wieczorów -
uściskałam ją i wróciłam do samochodu po resztę rzeczy. Po wyjeździe
chłopaków, kiedy obie cierpiałyśmy na ich brak, dość spontanicznie wyskoczyła
propozycja czwartkowych wieczorów. Każdy spędzałyśmy na inny sposób, zaczynając
na kawie i ciastku, a kończąc na zajęciach Pilatesu i nauce salsy. Bardzo
dobrze dogadywałam się z Connie, ona zastępowała mi matkę, a ja jej upragnioną
córkę. Kiedy wyjmowałam rzeczy z bagażnika, bo zrobiłam jeszcze jakieś
randomowe zakupy, gdyby czegoś brakło, Constance wyszła na ganek i z
niedowierzaniem zapytała.
- Shannon pozwolił ci jeździć swoim samochodem?
No cóż, wcześniej jakoś nie było okazji, żeby Connie
widziała, że jeżdżę RR, bo starałam się dojeżdżać gdzie tylko mogłam rowerem,
po pierwsze czyściej dla środowiska, dostałabym za to pochwałę od Jareda, po
drugie zdrowiej, a po trzecie dużo szybciej. Jak jechało się samochodem w dwie
i więcej osób to jeszcze z Bogiem sprawa, gdyż w LA na drogach krajowych i
trasach wielopasmowych istniał specjalny pas dla samochodów z pasażerami, tak
to prawda. W związku z tym, z racji iż ten pas jest prawie zawsze pusty, na
spokojnie można się było przebić, jednak jadąc samemu w korku można było stać i
cały dzień.
- Powiem ci więcej, zabrał mi kluczyki od mojego samochodu,
bo stwierdził, że jest mały i niebezpieczny, w przeciwieństwie do jego.
- Jesteś pierwszą osobą, która prowadzi jego samochód i to w
dodatku pod jego nieobecność! Oj Chloe, będą z tego dzieci – zaczęła się śmiać,
a ja wtórowałam jej jeszcze głośniej. Na początku, gdy mi to oznajmił,
myślałam, że żartuje, ale po przeszukaniu całego domu, jedyne co znalazłam to
liścik „Drive safely”*, dokumenty i kluczyki do Range Rovera, więc nie miałam innego
wyjścia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeździ nim się tak obłędnie, że
nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym wrócić do mojego sportowego
BMW. Zabrał kluczyki, to sam będzie nim jeździł. Przy stole w pokoju gościnnym
siedział już Larry oraz Vicky z rodzicami, Emma na całe szczęście była z
chłopakami w trasie, więc nie musiałam obawiać się jej uszczypliwych
komentarzy. Przywitałam się ze wszystkimi po kolei i poszłam pomóc Connie w
przynoszeniu potraw z kuchni. Mimo, iż gości nie było wielu, to ilością
jedzenia wykarmiłaby całą armię. Gdy zastawiliśmy już cały stół nie wykładając
jeszcze słodkich potraw usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy świętować. Było tak,
jak sobie wyobrażałam, rodzinnie, przepysznie i niezwykle zabawnie. W tv
włączona była transmisja z parady Macy’s z okazji święta dziękczynienia z
Nowego Jorku, nieodłączny element tego dnia. Istne szaleństwo, zamknięte ulice
Manhattanu, mnóstwo ludzi poprzebieranych w najróżniejsze stroje, kolorowo,
radośnie i z amerykańskim impetem.
- Connie, ten indyk jest wprost genialny! – prawie, że
krzyknęła Vicky.
- Oj dziękuję złotko, chłopaki mówią, że to moje popisowe
danie, przyjdziecie na święta to też zrobię, jak wam smakuje.
- Potwierdzam, przepyszny – naprawdę tak było, idealny w
każdym calu, miała dryg do tego.
- Bardzo mi miło dzieciaczki, przy okazji zapraszam was wszystkich
na święta, chłopaki prawie cały grudzień będą w Los Angeles, więc będziemy
mogli razem świętować.
Po zjedzonym obiedzie jedną z tradycji amerykańskich w
święto dziękczynienia było rozrywanie tzw. kości życzeń (wishbone) w celu
spełnienia życzenia. Wszystko polegało na tym, że dwie osoby przeciągały między
sobą ową kość indyka, a dokładniej obojczyk w kształcie litery V. Ten kto po
rozerwaniu będzie miał większy kawałek kości, temu spełni się wcześniej
pomyślane życzenie. Jak się okazało, w tym roku ten jakże ogromny zaszczyt
przypadł mojej osobie i Larremu, przyjacielowi rodziny Leto. Connie wyciągnęła ową
kość z indyka, wyczyściła ją, osuszyła i podała nam.
- Pamiętajcie o życzeniu! – emocjonowała się mama Vicky.
Przyznaję się bez bicia, że nie wierzę do końca w takie
rzeczy, wróżby, życzenia, ale widząc ekscytację na twarzach wszystkich
zebranych, postanowiłam wczuć się w klimat i mocno skupić na moim życzeniu.
Chcę, żeby Shanny był szczęśliwy.
To tyle, najważniejsza rzecz dla mnie, chcę, żeby był
szczęśliwy, żeby był zawsze uśmiechnięty i radosny. Moje szczęście nie liczyło
się w tym przypadku, oczywiście będąc z nim jestem szczęśliwa i wiem, że będę.
Staliśmy z Larrym naprzeciwko siebie i posyłaliśmy sobie spojrzenia niczym w „Dobrym,
złym i brzydkim”. Ledwo mogłam
powstrzymać śmiech, ale zebrałam się w sobie i gdy Connie krzyknęła „start” zaczęliśmy
się siłować. Muszę przyznać, że myślałam, że szybciej pójdzie, ot chwila i kość
rozerwana, ale nie, nie, nie ma tak łatwo. Trzeba się było nieźle
nagimnastykować, żeby ową kość rozerwać. Gdy wreszcie po hucznych dopingach
udało się, zmierzyliśmy kości i wygrał Larry.
- Noo gratuluję, pan to już ma wprawę! – zaśmiałam się i
przytuliłam go.
- Lata praktyki – powiedział i odwzajemnił uścisk dodając na
ucho – życzyłem sobie, żeby twoje życzenia się spełniło – i szeroko się
uśmiechnął.
- Dziękuję.
Następną rozrywką jeszcze przed słodkościami było oglądanie rozgrywek
footballowych NFL między Detroit Lions a Dallas Cowboys. Jak się dowiedziałam
mecz między tymi drużynami w święto dziękczynienia rozgrywany jest od 1920
roku, jednak początek rozgrywek w święto dziękczynienia datowany jest na 1876
rok! Vicky i jej rodzina żywo kibicowali DL, mimo iż ich ulubionym sportem jest
hokej, to jednak miłość do sportu i Detroit przeważa. Zaraz po meczu Connie
podała imbirowo hibiskusowy poncz i przyniosła Monopoly. Walka była zacięta
Connie i tata Vicky szli łeb w łeb, kiedy wszyscy już potracili pieniądze, oni
nawet nie mieli zamiaru kończyć. Gdy tak graliśmy, czekaliśmy na telefon od
chłopaków, że koncert już się skończył i są w hotelu, żeby można było się połączyć
na Skypie.
- Ja wam mówię, że Connie wygra – mocno trzymałam za nią
kciuki, bo jak wcześniej ustaliliśmy, wygrany dostaje całodniową wejściówkę do
SPA. Nagle rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu, spojrzałam na wyświetlacz „Steph”,
co ona chce o tej godzinie, spać nie może, czy co? Przeprosiłam wszystkich i
wyszłam do drugiego pokoju, żeby odebrać.
- Co tam kochana?
- Chloe! – krzyknęła do słuchawki, a mi serce zaczęło
niewiarygodnie szybko bić, przestraszyłam się.
- Boże, Steph co się stało? – zapytałam.
- Widziałaś co ci wysłałam na maila? – znowu prawie, że mi
bębenki nie popękały w uszach.
- Stephanie, ja o mało co zawału nie dostałam,
przestraszyłaś mnie tym krzykiem wariatko.
- Przestraszyć to się dopiero przestraszysz tym co ci
wysłałam. – powiedziała już dość poważnie. – Masz tam dojście do komputera?
- Chwila, mam ipada w torbie, już sprawdzam. –
odpowiedziałam wyjmując urządzenie z torebki i logując się na pocztę. Kilka
nieodebranych wiadomości, w tym jedna od Steph zatytułowana „Lepiej usiądź”.
Tak też zrobiłam i otworzyłam załącznik w postaci kilku skanów jednej z brytyjskich
gazet plotkarskich. – Steph, co to ma być?
- zapytałam widząc dwustronicowy artykuł ze zdjęciem Shannona i
nagłówkiem „Autograf za loda”.
- Dzisiaj rano jak byłam w sklepie to rzuciła mi się w oczy
no i kupiłam, żeby ci pokazać. Nie mówię, że to prawda, na pewno nie, wiesz
dobrze jaką opinią ‘cieszy’ się ta gazeta, po prostu lepiej, żebyś dowiedziała
się o tym artykule ode mnie, a nie niewiadomo skąd. – zakończyła swój monolog, który tylko w
nieznacznej części usłyszałam. Czytałam zdanie po zdaniu i coraz bardziej nie
mogłam w to uwierzyć. Co za brednie.
- Steph, ja muszę kończyć, odezwę się niedługo. Pa. –
pożegnałam się z przyjaciółką i dalej zajęłam się czytaniem tych wyssanych z
palca bzdur. Dziewiętnastoletnia Brytyjka, wielka fanka Marsów, chociaż po
zdjęciu dałabym jej minimum trzydziestkę i przynależność do klubu „Jestem
głupią blondynką i dobrze mi z tym”. Wg tej oto Alicii po koncercie w Manchesterze
miała ona podejść do chłopaków po autograf, jednak Shann jako jedyny nie chciał
jej owego autografu dać i powiedział, żeby tam na niego poczekała. Tam też rzekomo,
gdy sesja autografowa zakończyła się, miał przyjść Shannon i zaproponować jej
autograf po wcześniejszym zrobieniu mu przysłowiowego loda. Alicia podobno była
bardzo niechętna, bo zawsze ceniła zespół za to jacy byli wspaniali dla fanów i
że nie zachowywali się jak typowe gwiazdy rocka, czyli sex, prochy i rock’n’roll.
Jednak musiała dopuścić się tak haniebnego czynu, gdyż została do tego
zmuszona. „Już nie chodziło o autograf, chodziło o moje życie.” Suka. Jakbym ją
spotkała, dopiero zaczęłaby się bać o swoje życie. Jak można wymyślić sobie tak
chorą historię? Może powinna zostać pisarką, bo bardzo dobrze wychodzi jej
tworzenie nowej rzeczywistości. Nie miałam już siły czytać dalej tych łgarstw i
miałam już wyrzucić gazetę, kiedy dostrzegłam pogrubiony cytat owej bohaterki „Najdziwniejszy
w tym wszystkim był tatuaż Shannona, na którym to skupiałam uwagę, robiąc TO.
Małe wyblakłe serduszko na lewej nodze pod kością biodrową. Romantyk się
znalazł.” Gazeta wypadła mi z rąk, a oczy zaszły łzami. Czym prędzej udałam się
do łazienki po drodze słysząc krzyk Connie „Chloe, chłopaki są na Skypie, chodź”
Jednak wcale nie miałam zamiaru tam iść i widzieć go. Zamknęłam się w łazience
i wzięłam kilka głębszych wdechów i przepłukałam twarz zimną wodą. To
niemożliwe, nie zrobiły tego. Skąd do cholery jasnej mogła wiedzieć o tym
znamieniu? To nie był tatuaż, to było znamię, które miał od dziecka i jakby się
przypatrzeć faktycznie układało się w coś w rodzaju serca, ale ona nie mogła
tego widzieć. Tego znamienia nie widać ot tak, chyba, że…
- Chloe! – rozległo się głośne pukanie do drzwi – hey,
wszystko w porządku? Shannon chciałby się z tobą przywitać, a tam już dawno po
północy i zaraz będą iść spać. – powiedział głos zza drzwi, należący do Vicky.
- Nie mogę – wyszeptałam.
- Chloe, otwórz proszę drzwi, co się stało? – zapytała troskliwie.
- Vic, proszę zostaw mnie samą, muszę ochłonąć.
Usłyszałam oddalające się kroki, co mnie uspokoiło, jednak
po chwili kroki stawały się głośniejsze i szybsze.
- Kochanie, otwórz drzwi. – tym razem Constance spróbowała.
- Connie, proszę no, zostawcie mnie, muszę pomyśleć.
- Otwórz drzwi to razem pomyślimy. Shannon coś zrobił? –
zapytała ze smutkiem w głosie. Podniosłam się z płytek i otworzyłam bez słowa
drzwi.
- Oh Chloe. – bardzo mocno mnie przytuliła, a moje łzy
poleciały ciurkiem na jej bluzkę. Usiadłyśmy razem na podłodze i wszystko jej
opowiedziałam. Ciężko było wyczytać z jej twarzy co o tym sądzi, jednak
wydawało mi się, że do końca nie przyjmuje tego, jako pewnik.
- Masz rację skarbie, że nie widać tej blizny, jest w takim
miejscu, że tylko niektórym osobą jest dane ją zobaczyć. – znacząco się do mnie
uśmiechnęła, co zawsze podnosiło mnie na duchu – Ale Shannon tego nie zrobił,
wiem, że nie jest wzorem do naśladowania i ma za sobą ciężką przeszłość to on
cię kocha, każdy to wie, każdy to widzi i uwierz mi, że on by cię nie zdradził,
tak samo, jak nigdy nie zdradziłby swojego brata, swojego zespołu, czy mnie.
Może faktycznie rozmawiali i zapytała chociażby o jakiś znak szczególny i po
prostu o tym powiedział, a ona pragnęła rozgłosu i to ma. Naprawdę Chloe, wiem,
że przykro czytać jest takie rzeczy, szczególnie kiedy on jest prawie sześć
tysięcy kilometrów stąd, ale zaufaj mu.
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, Connie miała
racje, znała go w końcu całe życie, była z nim na dobre i na złe, więc
wiedziała, jak w danych sytuacjach się zachowywał. Nie miała celu, żeby mnie
okłamywać. Ogarnęłam się i po pewnym czasie wróciłam do reszty, tłumacząc im,
że źle się poczułam. Uwierzyli i dzięki temu dalsza część wieczoru spędzona
była w miłej atmosferze. Zjedliśmy słodkości, wypiliśmy wino i noc spędziłam u
Constance.
Shannon wraz z Jaredem, Tomo i całą resztą wrócili do LA 3
grudnia. Miałam wtedy wolne, więc zaoferowałam się, że podjadę po trójcę na
lotnisko. Wyczekałam się na nich dobre 2h, gdyż samolot miał „lekkie” opóźnienie,
spotkałam znajomego paparazzi, który to zawsze okupował LAX, żeby mieć zdjęcia
zaspanych, zmęczonych gwiazd wracających z długiej podróży. Kiedy zobaczyłam
ich jak idą z bagażami serce mi się radowało, kiedy tylko Shannon przekroczył
bramki od razu rzuciłam mu się na szyję. Pablo, paparazzi dzięki temu zarobił
właśnie kilka stówek.
- Nareszcie – wyszeptałam mu do ucha i jeszcze mocniej się
wtulając.
- Cholernie za tobą tęskniłem robaczku.
Nic więcej się nie liczyło. Wszystko było, jak w bajce,
idealne. Przywitałam się z Jaredem i Tomo i udaliśmy się na parking do
samochodu. Rano, przed wyjazdem dostałam bardzo szczegółowe informacje o tym,
że zaraz po odebraniu ich z lotniska mam prosto jechać do domu Constance, gdzie
szykowała się mała powitalna impreza. Chłopaki już w samochodzie zdążyli opowiedzieć
mi połowę trasy, gdyż 405 była strasznie zakorkowana. Do Calabasas, gdzie
mieszkała Connie dojechaliśmy w ponad godzinę, co na kalifornijskie warunki nie
było najgorszym wynikiem. Gdy chłopaki weszli do środka nie było tam nikogo,
jedynie Constance krzyknęła, że już do nich idzie.
- Halo, przyjechaliśmy cali i zdrowi po 3 miesiącach
koncertowania w Europie. Tu powinny być tancerki toples i alkohol powinien się
wylewać z beczek. – powiedział Shann zdejmując buty, a na moje „ekhm” przy
tancerkach toples, spojrzał tylko na mnie i puścił mi oczko. Nie zdążyli się
jeszcze w pełni rozebrać, a z pokoju wybiegło około 20 wiwatujących osób
krzycząc „niespodzianka”. Constance wyściskała ich jak tylko mogła i zaczęła
się impreza. Po wszystkim poszliśmy na górę do pokoju Shannona (tak, chłopaki
wciąż mieli swoje pokoje u mamy w domu), żeby dokładniej się przywitać…
**
- Shanny, gdzie jest twoja świąteczna skarpeta na kominek? –
krzyknęłam z dołu naszego domu zawieszając właśnie swoją. Był dopiero 5
grudnia, ale podobno była tu taka tradycja, przynajmniej wśród części amerykanów,
że wieczorem 5 grudnia wiesza się skarpety na kominek, bądź wystawia buty na
zewnątrz, żeby rankiem 6 grudnia zebrać prezenty. Dla Shannona miałam już przygotowany
prezent w postaci koszulki dla Black Fuel zaprojektowanej wspólnie z Larrym. Wzór
prosty, dość rustykalny, idealnie pasujący do idei BF. Nie mogłam doczekać się
jego reakcji. Rano, gdy tylko się obudziłam nie czekając na Shannona niczym
małe dziecko popędziłam do salonu, żeby sprawdzić zawartość skarpety. Ja ze
swojej wyciągnęłam cudownego Polaroida, o którym marzyłam i od razu pobiegłam
szybko na górę, żeby zrobić zdjęcie Shannonowi, gdy tylko się obudzi. [SHANNON –
PHOTO]
- Shanny, to zdjęcie jest genialne – nie mogłam się na nie
napatrzeć, było idealne pod każdym względem – musisz je dodać na Instagrama.
- Nie jest genialne, bo nie ma ciebie, dawaj mi ten aparat,
teraz moja kolej. [CHLOE – PHOTOS]
* "Drive safely" - poprawne tłumaczenie na polski to "jeźdź ostrożnie", ale za nic mi to nie pasowało, więc zostawiłam w angielskim. ;)
O jeju, o jeju. Tak długo czekałam na ten rozdział, ale za tyle słodkości to ci wybaczę. Kochany rozdział, choć zaniepokoiłam się tym artykułem... No nic, czekam na kolejne i zapraszam na moje opowiadanie :D ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wybaczenia i komentarz <3 w wolnej chwili na pewno zajrzę i nadrobię ;)
UsuńPozdrawiam :)
Cześć:) Dziękuję bardzo za nowy rozdział i od razu powiem, że czekam już na następny:) Kurcze jak ja podziwiam Chloe za zachowanie zimnej krwi po tej pierwszej akcji Shannona z była i po tym artykule. Ja bym nie wytrzymała żeby nie poruszyć tego tematu w ogóle. Powinien jej się tłumaczyć na kolanach. Chociaż coś czuję, że ten artykuł to sprawka uroczej siostry Chloe. Zna takie szczegóły i chce wkurzyć Chloe i rozwalić jej związek. Kurcze nie mogę nic zrobić tylko czekać na następny rozdział i mieć nadzieję, że coś się wyjaśni:) Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia na studiach:) K:*
OdpowiedzUsuńJutro mam ostatni egzamin, więc przewiduję, że kolejny będzie szybciej :P oj tak Shan juz parę razy powinien lądować na kolanach z kwiatami w ręku . Masz rację, siostra to zołza i byłaby do tego zdolna, ale czy to zrobiła? ;)
UsuńJak będziesz miała ochotę to na Starbucks nowy rozdział :)
Dziękuję bardzo kochana, buźka :***
(: dzięki za rozdzial:)
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam :))
UsuńNareszcie nowy:):):)
OdpowiedzUsuńTroszkę to trwało, za co najmocniej przepraszam, ale jest i postaram się, żeby kolejny był szybciej;)
UsuńPozdrawiam :))